środa, 26 grudnia 2012

Recenzja: Taken By Trees - "Other Worlds" (2012, Secretly Canadian)


Francuzi, określając coś słowem "intéressant", wyrażają zmieszanie i brak możliwości szerszego opisania danej rzeczy. Nie jestem pewien, jak się ma sprawa z tym wyrażeniem w języku polskim, ale na pewno mogę tym francuskim słowem określić najnowszą płytę Victorii Bergsman, po raz trzeci pod pseudoniem Taken By Trees.






Victorię Bergsman, rodem ze Szwecji, po raz pierwszy usłyszałem, nie będąc tego świadom, w przebojowej piosence "Young Folks", gdzie gościnnie udzielała swego głosu. Trzeba przyznać, że to jej atut – jest on łagodny i przyjemnie się go słucha. Ale jeśli chodzi o pisanie piosenek – tutaj sprawa ma się nieco inaczej...

"Horizon" otwiera album maźnięciami dziwnych efektów i uderzeniami niespójnej perkusji, chociaż bas i wokal wprowadzają jakiś porządek do kawałka. Krótka, dwuminutowa kompozycja absolutnie nie zapada w pamięć. Starałem się bardzo w jakiś sposób się w nią wkręcić, ale brak jakiejkolwiek melodii czy refrenu w tym nie pomagają. Następny utwór, "Highest High", wykazuje z kolei silne wpływy ambient dubu. Harmonijka i bas może i są przyjemne do słuchania, a gitara slide'owa jest nawet fajna, ale perkusję wyprodukowano fatalnie, a okropnie niewyraźny wokal ginie wśród instrumentów. No i słyszymy kompletnie niepotrzebne męskie chórki. Dziwne, nie spodziewałem się epigonii Seefeel w 2012 roku. Singiel "Dreams" jest jedną z lepszych piosenek na płycie, ale chyba tylko dlatego, że melodia w refrenie przypomina New Order, z lekką domieszką Beach House. "Not Like any Other" to marna próba skopiowania stylu Grimes. Mruczenie i dziwne efekty, zgoda, ale nie rozumiem skąd poza na odkrywanie nowych rozwiazań, skoro tak naprawdę album jest w dużej mierze wtórny? Losowo pojawiające się dubowe wstawki naprawdę mnie skonfundowały, brak jakiejkolwiek regularnej struktury w tym wypadku nie jest fajny, raczej męczący. "Only You", kolejna nieudana fuzja dubu i dream popu, pojawia się w tym momencie, gdy album staje się powoli nie do zniesienia. Niezręczna instrumentalizacja, niepotrzebne zwolnienia tempa... A potem jest jeszcze gorzej – "taneczny" kawałek "Large", czyli kuriozalne disco w szwedzkim tartaku to zupełna klęska. Dwie partie smyczków kompletnie się gryzą. Znowu zbędne zwolnienia tempa i ten cholerny slide. Naprawdę, po drugiej piosence przestał być ciekawy, a zaczął być powtarzalny. Zupełnie jakbym słuchał "Chill Out" KLF. Z tym, że "Chill Out" było przemyślane, satysfakcjonujące i spójne, tutaj jest niestety z tym gorzej. "Indigo Dub", kawałek instrumentalny, to jeden z niewielu jasnych punktów, ale też nie sądzę, żebym miał do niego wrócić, skoro w latach dziewięćdziesiątych wielu o wiele bardziej utalentowanych muzyków praktycznie wyczerpało możliwości łączenia dubu z popem (żeby nie być gołosłownym, podam przykład Slowdive i wyżej wymienoniego Seefeel). "I Want You" też wybija się na tle albumu, ale można zastanowić się, czy to dlatego, że reszta albumu jest tak kiepska, czy też ze względu na to, że piosenka sama w sobie jest silna. Powiedziałbym, że raczej to pierwsze, bo fajnie zaczynający się bas i klawisze wkrótce przez złą kompozycję tracą swoją moc, i koło drugiej minuty kawałek się rozlatuje.

Ogarniajac Other Worlds w całości widać wyraźnie, że ten album to to nieudana próba ofensywy na wielu frontach – dub, ambient pop, IDM, disco, wszystko się przewija podczas czterdziestu minut płyty. Wszystko razi brakiem spójności. Niepotrzebne instrumenty, które komplikują tylko odbiór utworów, które może na dnie są dobre, ale poprzez błędy w produkcji, aranżacji i kompozycji tracą swoje walory. Na plus mogę zaliczyć inspiracje IDM-em (zwłaszcza The Orb i wyżej wymienione KLF, wykonawcy których wprost uwielbiam), ale żeby to miało zadziałać, to kawałki musiałyby być dłuższe, bądź prostsze, a w konsekwencji spójniejsze. Niepotrzebne jest także mamrotanie a la Grimes, co pachnie bardzo mocno próbą kapitalizacji sukcesu tej wykonawczyni (utwory "Not Like any Other" i "Your Place or Mine"). Nie jest to w sumie jakiś specjalnie zły album, tylko właśnie przekombinowany, ekscentryczny twór, który można określić słowem "interesujący". Utwory, które może i jakoś składnie się zaczynają, są niszczone przez niepotrzebne kombinacje i udziwnienia.

Słowo niepotrzebne chyba jest w tej recenzji najczęściej użyte. Słusznie, bo cały album jest niepotrzebny. I tylko chyba Muse, i ich ostatnie wyczyny, ratują ten album od wątpliwego honoru najgorszego albumu roku... 

4.5

Jędrzej Siarkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.