wtorek, 25 grudnia 2012

Fuck you, Hipsters! podsumowują: zagraniczne gnioty 2012, czyli płyty, które za was połamaliśmy

Były najgorsze polskie płyty, czas na płyty zagraniczne.












X. Matt and Kim – Lightning

Wszystko zostało powiedzianej w recenzji, którą pisało mi się o tyle przyjemnie, o ile nieprzyjemnie się słuchalo płyty. Nuda, przerost formy nad treścią, mnogość pomysłów i rozwiązań zaczerpniętych od innych wykonawców. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie efekt końcowy. Lightning słuchać się nie da – drażni wokal, drażnią podkłady (raz dubstep, raz indie-rock, raz indie-pop, a raz słabe disko), drażni dosłownie wszystko. 

IX. Best Coast – The Only Place

Best Coast udowodnili, jak z dobrego debiutu łatwo spaść w twórczą mieliznę. The Only Place nie przyniosło nic, co mogłoby zainteresować, przyciągnąć, przykuć do odtwarzacza i zachęcić do kolejnych odtworzeń. Best Coast rozczarowali i tylko kot Snacks jeszcze – jako tako – cieszy.


VIII. The Vaccines - The Vaccines Come Of Age

W pewnym momencie best-selling album w Wielkiej Brytanii. To tylko dowodzi, jak zły gust miewają Brytole (potwierdzeniem numer dwa sprzedaż Mumfordów). Indie-pierdzenie przez cały czas trwania płyty świadczy tylko o jednym – niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. Nie zmienili się Vaccines, którzy drugi raz nagrali krążek, jak w przypadku XX, taki sam. Kogoś to jeszcze interesuje? Kogoś rusza? Nie sądzę, nie sądzę. 



VII. The Ting Tings - Sounds from Nowheresville

Ting Tings nie zaskoczyli zupełnie niczym. A nawet jeśli zaskoczyli, to jedynie tym, że nie potrafią już niczym zaskoczyć.  Zaskoczenie tym większe, że mimo wszystko na koncertach pod sceną nadal tłumy. Ale to chyba tylko ze względu na urok osobisty Katie White, bo ten muzyczny odpłynął już dawno, zaraz po „That’s no my name”. Ani to hitowe, ani efekciarskie, wieje nudą jak na szkolnej wigilii.

VI. Die Antwoord - Ten$ion

Die Antwoord są tylko marketingowym produktem, który z muzyką ma niewiele wspólnego. Ten$ion jawi się jako egzotyczny kocioł pełen prymitywnych, agresywnych rave'ów, wymieszanych z prostacką, tanią i obciachową elektroniką, okraszoną pseudo-rapem i irytującymi wokalami. Pod względem kompozycyjnym – pustka jak na afrykańskiej pustyni. Najbardziej ambitne patenty, to oprócz zapętlania poszczególnych motywów, zdarzające się od czasu do czasu bez konkretnych powodów, przyspieszenia bądź zwolnienia tempa. Nie mogło oczywiście zabraknąć dubstepu, więc miejscami pojawia się synkopowy, połamany rytm, żeby pokazać, że Die Antwoord są na bieżąco ze wszystkimi nowinkami. Mógłbym jeszcze pastwić się nad tekstami, ale dam sobie już z tym spokój. Naprawdę chciałem znaleźć jakieś pozytywne cechy, ale nawet okładka jest kiczowata i niesmaczna. Chyba jedynym plusem jest krótki czas trwania płyty, bo gdyby trwała więcej niż godzinę, to całkiem możliwe, że nie dotrwałbym do końca.

V. Crystal Castles – (III)

Wydaje mi się, że kolejny album duetu był potrzebny tylko po to, aby przypadkiem nikt nie zapomniał o Crystal Castles oraz aby moda na tego typu estetykę jeszcze się nie skończyła. To się chyba udało, bo nadal cały ten sztuczny bunt, zamknięty w okowy brudnego, mrocznego rave'u  witch-house'u nieźle się sprzedaje. Łatwo to dostrzec przede wszystkim na koncertach CC – to tu Alice może szaleć do woli, a dzięki temu spełniać się artystycznie, bo ileż to już razy można było usłyszeć, że taki gig to prawdziwe katharsis. Szkoda tylko, że w całym tym zamieszaniu najmniej chodzi o muzykę i wcale nie trudno zgadnąć dlaczego. Na (III) znajdziemy przeważnie wyblakłe, szukające poklasku, hałaśliwe bangery. Ani nie wnoszą niczego nigdzie, ani nie chwytają, no i co wiadomo, nie błyszczą songwritersko. Nie przeszkadza to zespołowi w dostawaniu dobrych recenzji, bo przecież są tacy bezkompromisowi i bezpretensjonalni w tym, co robią. Ale warto też przy badaniu fenomenu Crystal Castles zwrócić uwagę na ich muzykę. Wiem, że to mało istotne, ale zawsze to jakaś ciekawostka.

IV. The XX – Coexist

The XX mają patent na nagrywanie piosenek nudnych, ślamazarnych, wyzutych z emocji i…takich samych. Już debiutancki album pokazał, że nie ma się nad czym „spuszczać”. Coexist to powtórka xx, przy czym nagranie dwa razy takich samych usypiaczy do najlepszych pomysłów nie należy. I nawet nam zdarzy się błąd i puścimy recenzję zachwalającą płytę, choć większość członków FYH! wybrało Coexist na jeden z najgorszych albumów mijającego roku. Zasłużenie.

III. The Killers – Battle Born

Może juz nie tak żałośnie jak przy Day & Age, ale bardzo blisko. Jeśli The Killers byli kiedyś fajni (stosunkowo), to już o tym zapomnieli, a pamięć o tamtych czasach przykrył kurz zapomnienia. Popowe, patetyczne i piszczące piosenki obsypane jadalnym brokatem mieniącym się jak logo zespołu na iTunes Store. Głos Brandona Flowersa jak opieka nad gremlinami – nie wolno wystawiać na działanie światła. Płytę najlepiej trzymać szczelnie zamkniętą w pudełku. Dla lepszego efektu warto wrzucić do niszczarki.

II. Lana Del Rey – Born to Die

Moja głowa nie jest w stanie zrozumieć fenomenu Lany. Jak to możliwe, że mdły muzak ze sklepów sieci H&M stał się czymś rozpatrywanym w kategorii „muzycznej nadziei lat 2010-tych”? Nie dość, że kariera Lany została zbudowana na kłamstwie grubego kalibru, to jej twórczość nie jest ani przyjemna, ani ciekawa. Jej teledyski to idealnie zaprojektowane źródło smutnych obrazków wklejanych na tumblera czy inne zupy przez modnie ubrane dziewczęta z udawaną depresją. Jej muzyka to fantazje smętnej lalki Barbie, która chciałaby być biedna, ale nie może, bo jest córką milionera. Uroniłem łzę.

I. Muse – The 2nd Law

Ha! Będzie sztampowo – w  tej płycie nie ma ani sekundy dobrej muzyki. Będzie sztampowo [2] – kto pamięta dobrą płytę Muse? Matthew Bellamy nagrał album jeszcze gorszy niż The Resistance, czego przewidzieć nie mógłby nawet Wróżbita Maciej. The 2nd Law na największy szrot 2012 wybraliśmy wspólnie i była to jedyna płyta, która uzyskała aż taką ilość głosów. Patetyzm, dubstepy, pseudo-niezależne granie i nuda to tylko nieliczne z grzechów Anglików. Czas zakończyć odbieranie Muse jako zespół dobry i alternatywny. Idealną karą byłoby zawieszenie Mateusza na czubku choinki w stumilowym lesie.    

Przygotowali: Miłosz Karbowski, Jakub Lemiszewski, Tomasz Skowyra oraz Piotr Strzemieczny




14 komentarzy:

  1. Recenzent widocznie nie lubi tych zespołów albo oczekuje od każdego krążka wielkiego zaskoczenia i poruszenia. Połowy z tych płyt nie nazwałabym najgorszymi. Jeśli płyta nie zaskoczyła niczym nowym a jest jedynie kontynuacją jednego założenia zespołu to nie zniechęca to fanów bo lubią takie brzmienie grania w podobnych tonacjach czy nastroju.

    Małgosia

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, ale "Coexist" będę bronić do ostatniej krwi. Każdy, kto spodziewał się, że The xx nagle zmienią zupełnie stylistykę, musi mieć nie po kolei w głowie. Przecież oni doskonale odnajdują się w takich naprawdę skromnie zaaranżowanych pioseneczkach (Young Marble Gians lub pierwsza płyta The Cure, anybody?), które z pozoru brzmią, jak z tej samej sesji nagraniowej, co debiut, ale jednocześnie słychać w nich poszerzone instrumentarium (steel drums, PRAWDZIWA perkusja czy Roland TR-909). Emocji wbrew pozorom jest tam dużo, tylko że bardziej zawartych w warstwie tekstowej, niż muzycznej ("Sunset" czy "Unfold"). Słychać lekkie naleciałości ich fascynacji muzyką klubową - przejście z "Reunion" w "Sunset" oraz "Swept Away", a także nowa wersja "Chained" z wizyty w BBC (tak, tej samej, podczas której zagrali "Last Christmas"). Ktoś na RateYourMusic porównał ogólny hejt na ten album do hejtu na radioheadowe "The King of Limbs", bo problem z tą płytą jest podobny - trzeba jej słuchać samemu w miejscu całkowicie ustronnym, aby odkrywać jej smaczki.
    Swoją drogą, śmiem twierdzić, że gdyby Iksy zupełnie zmieniły się muzycznie, i tak posypałyby się na nich gromy, że ta zmiana im się nie udała, że pierwsza płyta lepsza, hurr durr i tak dalej. Nie zmienia to faktu, że dla mnie to jest najlepszy album tego roku, chyba że Kevin Shields zdąży przed sylwestrem wypuścić nowe MBV, w co wątpię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @emszi

      Ok, to wszystko prawda. Jednak xx są nadal do dupy. Trzeba mieć 14 lat i naprawdę nudne życie, żeby stwierdzić, że ich muzyka jest ciekawa. A The King of Limbs ? Radiohead nie nagrało jeszcze tak słabej płyty, może dlatego ten tzw. hejt ?

      Podpisany pod postem

      Usuń
    2. Ja staram się przynajmniej używać jakichś argumentów, a nie personalnych pojazdów. Jeśli faktycznie są aż tacy kiepscy, to aż dziw, że jako supporty przed nimi występują John Talabot czy Nosaj Thing.
      I śmiem twierdzić, że jednak "Pablo Honey" było gorsze - niektóre kompozycje tam leżą i kwiczą. Na "TKOL" jest zamysł, wiedzą, że nie muszą nic nikomu udowadniać, no i nie wiem, czy Podpisany pod postem (swoją drogą, cóż za ironia - prosimy czytelników o popisywanie się pod komentarzami, ale już nie podamy nazwiska przy odpowiedzi na komentarz) słyszał, jak niektóre z tych utworów zostały przełożone na występy live.

      No i taka mała, dobra rada interpunkcyjna na przyszłość - nie robimy spacji przed znakami zapytania.

      Usuń
    3. "cóż za ironia - prosimy czytelników o popisywanie się pod komentarzami, ale już nie podamy nazwiska przy odpowiedzi na komentarz)"

      Ironia ironią, komentarz należał do czytelnika, nie redakcji. Nie możemy wymusić na komentujących podpisania się, więc nie wiemy, co to za halo.

      Usuń
    4. Cóż, uznałem że 'Podpisany pod postem' oznacza komentarz jednego z redaktorów, który jednak ucieka od podania swojego nazwiska - jeśli tak nie było, zwracam honor i przepraszam za zamieszanie.

      Usuń
  3. spójrzmy prawdzie w oczy - jeżeli wg Was album Lany jest mega słaby to przygłuchawe z Was istoty a nie krytycy muzyczni. każdy nie słuchający popu doceni dobre utwory pod względem muzycznym jak i tekstowym a nieumiejętność oddzielenia zazdrości od recenzji to kiepska wrozba dla Was! pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobre pod względem tekstowym?

      aż odmówię zdrowaśkę w intencji twojego gustu literackiego, w końcu święta to czas życzliwości

      Usuń
    2. (podpisano, zosia)

      Usuń
    3. Pewnie, że dobre pod względem tekstowym, wystarczy puścić "Blue Jeans", który jest mega dobrym storrytellingiem, to pokaż mi z łaski swojej co jest wg Ciebie dobrym tekstem, bo jestem ciekaw, co hejterzy traktują jako literaturę.

      Usuń
    4. zazdrosc? nie bede ukrywac, podpisuje sie pod recenzja plyty lany w 100%, ale potrafie spojrzec obiektywnie na to co wydaje pod jakze ekspresyjnym tytulem 'born to die' [ew. z dopiskiem PARADISE EDITION]. brawa dla ekipy, bo podsumowali oni to tak, jakbym ja nigdy tego nie zrobila na najwiekszym highu badz kwasie tudziez innych wyskokowych srodkach. to co robi lana nie jest ani wartosciowe ani godne uwagi. skierowane jest wlasnie do smutnych, modnych dziewczynek wciagnietych w zupy i tumblr. wisienka na torcie jest jej jakze smutne zycie miliarderki. a tak serio? WYMIOTUJE JEJ RZEWNYMI TEKSTAMI I GLOSEM CIAGNACYM SIE JAK STARA PLYTA GRAMOFONU

      Usuń
  4. zgadzam sie co do wszystkiego, a nawet poczytalabym wiecej. lana del ray to ebana era postEMOwcow. hejt hejthejt. Swiat schodzi na psy. muzyka tez (crystale).

    OdpowiedzUsuń
  5. Lana nie jest ciekawa i nie jest zdolna, ale płyta jest przyjemna. I nic poza tym - to miałki pop, idealny dla dziewcząt oglądających obrazki na Tumblrze. Jej popularność jest dowodem na to, że warto podążać za modą.
    ALE - naprawdę wolę, żeby w tle leciała czasami Lana niż np. Rihanna, którą - niesłusznie - oskarża się o posiadanie talentu i osobowości. Wolę też Lanę niż Birdy i jej piskliwe "Skinny love", w sumie wolę ją także niż Grimes, mimo, że Grimes jest nieporównywalnie lepsza. Po prostu Lany słucha się dobrze i łatwo. A załamywanie rąk nad jej sukcesem to moim zdaniem głupota i nieznajomość zasad rynku. Skoro wypromowano Britney, to czemu nie Lanę?

    OdpowiedzUsuń
  6. Crystal Castles ?? To płya na którą czekałem od wydania drugiej i nie zawiodłem się. Jest odmienna od pozostałych ale nie jest zła. Trzeba docenić to iż zespół stara się eksperymentować.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.